...czyli koniec tamtego i początek tego roku. Ostatni dzień roku przyniósł nam wiosenny świergot ptaszęcia, które jednoznacznie kojarzę z budzącą się wiosną. Ptaszę z nazwy jest dla mnie ciągle niezidentyfikowane, ale jego trele od dziecka utożsamiam z rychłym końcem zimy. Pogoda sylwestrowa sprzyjała tym omamom i błędom poznawczym.
Słońce zachęcało do wygrzewania a dzieciaki na alei Róż udowadniały, że nie warto hołdować schematom, że sanki to zimą a rolki w sezonie wiosna/lato/jesień. Po prostu: sanki wtedy, kiedy jest śnieg, a rolki kiedy nie ma po nim śladu a ulicę rozpieszcza ciepełko. Kiedy rolkarze slalomikiem omijali przechodniów, my z przesadnie ciepło ubranymi dziećmi i sobą, szliśmy nad zalew do łabędzie. W woreczku suchy chleb, który od dwóch miesięcy był zbierany dla Karolkowego Sokoła a już za chwile miał ucieszyć łabędzie. Pierwszy raz słyszałam jak puszczają lody, jak bulgocą bańki wody szukając ujścia w szczelinach a po tafli zamarzniętego zalewu, jak po strunach, przemykają dźwięki gęsioskórkotwórcze. Strasznie nam się nie chciało wyjść na ten spacer, ale widać jakiś imperatyw wewnętrzny okazał się silniejszy. A może po prostu te kilka świątecznych dni przesiedzianych w domu z dziećmi z powodu paskudnej pogody. No dłużej już się nie dało. Nie w taką pogodę. Ale nad wodą zupełne pustki. Tylko my, trzy niezbyt głodne łabędzie i jakaś para kilkakrotnie okrążająca zalew żwawym krokiem. Za ten sylwestrowy spacer dzieci były nam wdzięczne od ucha do ucha:):) A Zosia nawet od nausznika do nausznika.
Słońce zachęcało do wygrzewania a dzieciaki na alei Róż udowadniały, że nie warto hołdować schematom, że sanki to zimą a rolki w sezonie wiosna/lato/jesień. Po prostu: sanki wtedy, kiedy jest śnieg, a rolki kiedy nie ma po nim śladu a ulicę rozpieszcza ciepełko. Kiedy rolkarze slalomikiem omijali przechodniów, my z przesadnie ciepło ubranymi dziećmi i sobą, szliśmy nad zalew do łabędzie. W woreczku suchy chleb, który od dwóch miesięcy był zbierany dla Karolkowego Sokoła a już za chwile miał ucieszyć łabędzie. Pierwszy raz słyszałam jak puszczają lody, jak bulgocą bańki wody szukając ujścia w szczelinach a po tafli zamarzniętego zalewu, jak po strunach, przemykają dźwięki gęsioskórkotwórcze. Strasznie nam się nie chciało wyjść na ten spacer, ale widać jakiś imperatyw wewnętrzny okazał się silniejszy. A może po prostu te kilka świątecznych dni przesiedzianych w domu z dziećmi z powodu paskudnej pogody. No dłużej już się nie dało. Nie w taką pogodę. Ale nad wodą zupełne pustki. Tylko my, trzy niezbyt głodne łabędzie i jakaś para kilkakrotnie okrążająca zalew żwawym krokiem. Za ten sylwestrowy spacer dzieci były nam wdzięczne od ucha do ucha:):) A Zosia nawet od nausznika do nausznika.
A wieczorem, kiedy nasze fajne dzieci już poszły spać zwarliśmy szeregi uzupełnione naszą drogą przyjaciółką domu Kasią i razem czekaliśmy na fajerwerki. Bo właściwie to jedyny powód, dla którego z resztą świata rezygnowaliśmy z kilku bezcennych godzin snu. Ofiara godna zauważenia, bo oczywistym było, że Karolek na tę jedną (podobno wyjątkową) noc nie zrobi wyjątku i również 1 stycznia obudzi się i nas między 3 a 5 o świtaniu. Od 21.00 do 23.45 przemarudziłam. Że idę spać, że wy też, że nie czekajmy, że pewnie i tak nie będzie Bóg wie jakich fajerwerków, a przynajmniej się wyśpimy. A potem już było tyko śmiesznie, bo cała ta nasza pidżamowa impreza przy piccolo i krakersach sprzyjała niemądremu gadaniu i śmianiu się z byle czego.
Fajerwerki były. Było ich dużo więcej niż się spodziewałam a nawet jeszcze więcej. Z okien sypialni mieliśmy wygodny, cieplutki i bezpieczny punkt obserwacyjny. W przeciwieństwie do ludzi po drugiej stronie okna. Niektórzy z nich przyszli z dziećmi. Przyznam, ze choć fajerwerki ucieszne bardzo, to chyba jednak nie odważyłabym się wyjść w ten tłum z dzieckiem. Rozpierzchnięty tłumek z każdym kolejnym wystrzałem tulił się coraz bardziej do ściany szukając poczucia bezpieczeństwa. A nam, za bezpieczną szybą przelatywały przed nosem kolorowe iskry, pióropusze i komety. Północ. Bim bam! Komu jeszcze dolać piccolo? -Ja dziękuję. - Ja też. Mam jeszcze herbatkę:):)
1 stycznia spionizowany, rozpoczął się oczywiście bardzo wcześnie. Karolek obudził się kilka minut przed drugą. Po pół godzinie pacyfikowania przytulankami, zasnął. Ja zasnęłam dużo później, tylko po to, żeby po pół godzinie zarejestrować przemarsz małych stópek i rączek po naszych wymiętych, ciągle niewyspanych ciałach. Tatusiu, przesuń się! Mamusiu, przykryj mnie! Ok:) Przed piątą znowu obudził się Karol. Dał się udobruchać na kolejną godzinę. Ale kiedy nasze dzieci pochrapywały śmiesznie, przez nasze niewyspane głowy przetaczały się wyrazy, zdania, wydarzenia, lista spraw do załatwienia, plany - gonitwa myśli, patataj patataj, gonitwa myśli, patataj, patataj, patataj. Prrrr! hola hola! Może i nie śpię, ale mogę poleżeć do siódmej i nie chcę żadnych myśli w mojej głowie! Żadnych! Ale to są głupie myśli i nie słyszą rozsądnych poleceń. Nie ma innej rady, trzeba wstać i je rozchodzić. Rozdeptać, jak zbyt stare już kapcie. Kochany, mam takie życzenie dla nas. Żebyśmy nareszcie choć trochę lepiej spali a czasami nawet się wyspali. Nierealne. Od kilku lat cierpimy na chroniczne niewyspanie. Wprawdzie od kiedy Karol przeszedł zabieg antyrefluksowy i nie budzi się każdej nocy z kaszlem spowodowanym refluksem nocnym, śpimy ciut spokojniej. Ale ciągle za krótko i nieregularnie. W zależności od nie wiadomo czego, Karol robi nam pobudki między 2, 3 a 5 rano. Czasami zaśnie i śpi do 5.30. Dłużej i tak nie może, bo o 6.30 jedzie już do szkoły. Ciężko powiedzieć, czy kiedykolwiek mu się to zmieni. Dzieci z problemami neurologicznymi bardzo często mają kłopoty ze snem. I ich rodzice też:)
Po miłym, półsennym śniadaniu z Kasią, Z. rzucił nam wyzwanie i postanowił wyprowadzić rodzinę na spacer, odprowadzając przy okazji Kasię na przystanek. Pomysł tyleż słuszny co karkołomny. Cudowny i idealny:) Na dworze ciągle wiosna. Dzieci szczęśliwe:) Kasia odjechała trzeszczącym tramwajem, nieświadoma szczęścia jakie ją spotkało- wykolejenie się następnego tramwaju obudziło nas na moment. Ale Kasia była już kilka przystanków bliżej domu i swojego zacisznego legowiska:).
Tato, tato, bawimy się w chowanego! Ja się chowam, Ty licz! Odwróciła się do nas pleckami, przycupnęła za wózkiem, nasłuchując ze swojej niewątpliwej kryjówki kroki "zdezorientowanego" taty:) Oczka i uśmiechy Karolka starały się uchwycić biegającego tatę i poruszającą się w na sto tysięcy sposobów Zosię. Za ten noworoczny spacer dzieci były nam wdzięczne od ucha do ucha:):) A Zosia nawet od nausznika do nausznika.
Popołudniu nad nasze domostwo nadleciały balony i paralotnie. Ogromne i kolorowe przemieszczały się po "naszym" niebie. Ociężale traciły wysokość a ogień zwinnie podrywał je do góry. Jak wilka w "Trzech świnkach", który gnał tym szybciej im bardziej ogorzały zadek dawał o sobie znać.Balony miał szansę zobaczyć tylko Karolek, bo Zosia pochrapywała błogo w pokoju obok. Trochę żałowałam (nie tylko zazdrościłam:)), bo jeszcze kilka dni wcześniej wspominała wielkie balony "nadmuchiwane" ogniem na wrześniowym Pikniku Lotniczym.
A 2 stycznia dzieci poszły do swoich placówek edukacyjnych i wszystkim nam było z tym dobrze:) Im, bo lubią swoich kolegów, koleżanki i panie. Nam, bo można było odespać, odpocząć, zjeść ciastko do kawy bez konieczności dzielenia się nim z buzią która TAK patrzy:) Bez poganiającego nawoływania pobaw się ze mną! czy konieczności interwencji, kiedy Karolek po raz setny w czasie minuty zrzucił swoje uszko.
fot. Z. |
fot. Z. |
fot. Z. |
Jestem złym wilkiem! |
Odliczanie. Tata się chowa. |
Odliczanie. Zosia się chowa. |
2 komentarze:
skąd my to wszystko znamy... a na Asi pobudki znaleźliśmy sposób... śpi zamknięta w swojej "klatce" (na razie jest to łóżeczko turystyczne, ale już wkrótce będzie to wielkie specjalne łoże)i jak się wybudzi, to sobie posiedzi, poskacze coś krzyknie i zasypia... chyba byśmy nie przeżyli tego nocnego wstawania, zwłaszcza Olo.... Za to przy zabawie w chowanego musimy bardzo uważać, Hania jest w tym mistrzem, a że ma rozmiary "petit", to zmiesci się wszędzie. Buziaki kochani, i więcej snu w Nowym Roku....
Z Karolka pobudkami raczej nic się nie da zrobić. Nie wychodzi z łóżka. Za to wyjmuje zabawki z pudełka, tłucze nimi, daje upust swojej euforii, stuka puka do sąsiada za ścianą. Przy okazji budzi Zosię no i nie da się ukryć- nas:) Póki co najskuteczniejszym sposobem jest pofatygowanie się do obywatela, położenie i pozwolenie na tulenie do czapki, szalika albo innego Karolkowego uspokajacza. Często to działa. Ale często też zanim podziała, to Karol zdąży wydać okrzyki radości i poskakać w pozycji leżącej na łóżku. Taka karma:)
Jesteście jeszcze w Polsce?
Prześlij komentarz