Etykiety

1% agenezja ciała modzelowatego allegro aukcja charytatywna Anielka Anna babcia babka płesznik bajka balonikowanie tchawicy baseny termalne beatboxing blog Boże Narodzenie Centrum Nauki Kopernik ceramika chodzenie codzienność Czerna dieta dramat duchowość dziadek działka dzieciństwo dzień dziecka dzień matki dzień ojca edukacja domowa Euro 2012 festyn charytatywny fotografia frywolitki Fundacja Mam Marzenie fundoplikacja sposobem Nissena gastrostomia góry grzybek guzik hipoterapia imieniny implant ślimakowy integracja sensoryczna jak pomóc kamienice kampania społeczna kangur Karol Karolek klasztor Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1 kolejka na Kasprowy komiksy konkurs kot książeczki dla dzieci książka książki laryngotracheoplastyka Laski leczenie lego majówka Mały Kaszalot Bu Mały Książe maska krtaniowa metoda Mazgutowej metoda symultaniczno-sekwencyjna Mój Kraków muminki muzyka nadciśnienie płucne niedomykalność nagłośni O. Ziółek Ogród Doświadczeń ojcostwo Ojców oscylator otoczenie otolaryngologia Poznań Palmiarnia papeteria pasaż ukł. pokarmowego Paschy PEG PHmetria Pierwsza Komunia Św. piknik lotniczy pływanie po co nam 1% porażenie fałdu głosowego poród Poznań procesor mowy prolife przedszkole przepisy wielkanocne przepuklina przeponowa Radio Kraków refluks rehabilitacja rehabilitacja słuchowa rehabilitacja w wodzie rekolekcje respiratoroterapia rękodzieło rodzina rustykalnie rysunek sen/bezsenność słuchowisko spowiedź Stal Nowa Huta strata dziecka street art subkonto Sursum Corda szkoła szopka krakowska święty Mikołaj tata teatr terapia karmienia tort orzechowy tracheostomia turnus hipoterapeutyczny turnus logopedyczny turnus rehabilitacyjny Ulica 25 upał upcykling urodziny wakacje Wcielenie Wielkanoc Wielki Post wspomnienia zagęszczanie płynów zestaw niskopoziomowy zoo Zosia zwężenia tchawicy życzenia żywa szopka

23.02.2012

Kto zrzuca się na ćwiartkę?!

Mam piękne wspomnienia z podstawówki. To była niewielka szkoła w małej miejscowości. Liczyła chyba maksymalnie 150 uczniów. Dopóki nie rozpoczęłam nauki w liceum, nie miałam nawet pojęcia, że może być więcej niż jedna klasa na tym samym poziomie, tzn. A,B,C itd. Nasza klasa była jedną z najliczniejszych, bo liczyła ok. 25 osób. Były też takie po 8 czy kilkanaście osób. Kiedy zdarzały się przerwy w dostawie prądu ( a nie należało to do rzadkości) pani woźna dzwoniła na przerwy i lekcje ręcznym dzwonkiem. Zimą mieliśmy rasową ślizgawkę Dyrektor wylewał wodę na boisko, a my nie mogliśmy się doczekać kiedy ślizgawka będzie gotowa. A na wuefie zjeżdżaliśmy na sankach z górki przy szkole. Sanki oczywiście były na stanie szkoły.



Mieliśmy przyszkolny ogródek. W ramach godziny wychowawczej, czy biologii przekopywaliśmy i plewiliśmy grządki. Któregos wiosennego dnia w czasie prac ogródkowych, kolega zawiesił dżdżownicę na szelce moich spodni. Darłam się wniebogłosy, że K. straszy mnie glizdą. Nasza Pani zawyrokowała: K. miał dostać dwóje z zachowania, a ja dwóję z biologii, bo to nie jest glista tylko dżdżownica :)
A na każdej przerwie bawilismy sie w kółku. Mieliśmy niewyczerpany repertuar zabaw. A kiedy zabawa w kółku była juz obciachem, bawiliśmy sie w zakute samoloty. Zawsze znalazł się ktoś, kto podnosił w górę rękę w kształcie daszka i wrzeszczał na całe boisko: kto sie bawi w zakute samoloty, ten palec pod budke bo za minutkę budka się zamyka na złotego byka. Cyk, cyk , cyk na złoty kluczyk! Zazwyczaj budka miała trudności z zamknięciem się z powodu mnogości chętnych palców do zabawy. Zakute samoloty to taki berek z rozłożonymi rękami. Kto został "zakuty " przez wolny samolot, których mogło byc kilka, ten stał z rozłożonymi rękami jęcząc do sprzymierzonego wolnego samolotu: rozkuj mnie, rozkuj! Podstawówka była boska!
Od IV klasy mieliśmy cudną wychowawczynię ( ta od dwói za glistę/glizdę). Chciała z nami rozmawiać, była bardzo przyjazna. I uczyła nas m.in. biologii. Mieliśmy w klasie rybki i chomika. Z rybkami  bezduszny los złączył mnie bardziej niz innych w klasie. Ponieważ miałam  po drodze sklep zoologiczny, do mnie należało kupowanie rybkom pokarmu. Pół biedy, jeśli chodziło o suchy pokarm. Wprawdzie śmierdzący, ale kto mi kazał to wąchać. Najgorszy jednak był pokarm żywy. Żywy pokarm był żywy. I może nawet nie śmierdział jak ten martwy, ale żył! I to było w nim najochydniejsze. Ale teraz jest to cudowne wspomnienie z dzieciństwa:)
Koło szkoły była piekarnia. A przed piekarnią sklep. Często zdarzało się, że kończyliśmy lekcje w czasie, kiedy świeżutki chleb w białych skrzynkach, piekarze w białych umączonych ubraniach, przenosili do sklepu. W całej okolicy roznosił sie taki zapach...!Eh... Nieopodal szkoły był przystanek. Ale zanim tam dotarliśmy, najpierw wchodziliśmy do sklepu. Na oranżadę w proszku, opłatkowe wafle czy słodkie lody. A kiedy właśnie do sklepu przyniesiono świeżutkie bochenki chleba, ktoś z nas przed sklepem wołał do pozostałych: Kto zrzuca się na ćwiartkę?!  Chwilę potem na przystanku staliśmy w małych grupkach. Skupieni wokół cudownej, świeżutkiej, chrupiącej ćwiartki, w którą zainwestowaliśmy nasze zaskórniaki.
Dzisiaj żadna ćwiartka już tak nie smakuje.
I niestety, mało która szkoła jeszcze tak wygląda. Mała, przyjazna dziecku. To się nie opłaca...




7 komentarze:

Anonimowy pisze...

pięknie napisane. Ja tez miałam to szczęście chodzić do małej, przyjaznej szkoły choć w zupełnie innym kraju ( w Norwegii) i żałuje tylko,że mój syn nie będzie miał prawdopodobnie tego przywileju...
Anna

lobzovka pisze...

W Norwegii, mmm...:) Musisz mieć bardzo ciekawe doświadczenia. A mnie dzisiejszy stan naszego szkolnictwa i świadomość - podobnie jak u Ciebie_, że Zosia nie będzie miała takiego przywileju jak ja, coraz mocniej skłania ku domowej edukacji. I myślę o tym bardzo poważnie:)Życz nam powodzenia;)

Anonimowy pisze...

Powodzenia! Coraz wiecej ludzi o tym mysli, mnie jednak troche zniecheca mimo wszystko brak kontaktu z innymi dzieciakami-moze gdybym miala duze grono znajomych z dziecmi to inaczej bym na to patrzyla

lobzovka pisze...

ja pokładam nadzieję w zajęciach pozalekcyjnych, domach kultury(jeśli jeszcze będą istniały), harcerstwie, sporcie itp. No zaobaczymy. Niedługo mam nadzieję spotkać się z rodzicami prowadzącymi już ED. Z tego co czytam tu i ówdzie, rodzice ED zgodnie mówią, że nie ma problemu z socjalizacją dzieci, bo dzieciaki maja swoje grupy rówieśnicze (albo i nie) na innych zajęciach, grupowych właśnie.
Pozdrawiam!
ps. Jestem bardzo ciekawa tej szkoły norweskiej:)

Anonimowy pisze...

Ach o szkole mogłabym pisać i pisać :) Wtedy byłam jedynym dzieckiem zagranicy, ale miałam najjaśniejsze włosy:) Uczniów było też ok.150. Jak tylko słyszeliśmy dzwięk dzwonka biegliśmy jak najszybciej do lasu tuż obok, gdzie mieliśmy zbudowane nasze "bazy" i zaczynała sie bitwa na szyszki. Zimą na śnieżki. Do szkoły docierałam na nartach lub latem na rowerze. No cudne to były czasy. Jeden nauczyciel od wszystkiego, z ktorym na weekendy jezdzilismy na wycieczki pod namiot...i jeszcze tak dlugo, dlugo bym mogla pisac

Anonimowy pisze...

ach i najważniejsze: bazy były zbudowane z gałęzi, a na to nałożony mech, więc bardzo profesjonalnie to wyglądało-przynajmniej tak to pamiętam. Potem przerzuciliśmy się na Indian i budownaie tipi

lobzovka pisze...

Bajka, po prostu bajka...
Też mieliśmy bazę. Za szkołą, w wysokich trawach. Wyższych od nas samych.
Powspominaj jeszcze proszę, Twoja Norwegię z dzieciństwa:) Tak dobrze się się o tym czyta.

Prześlij komentarz