Mam piękne wspomnienia z podstawówki. To była niewielka szkoła w małej miejscowości. Liczyła chyba maksymalnie 150 uczniów. Dopóki nie rozpoczęłam nauki w liceum, nie miałam nawet pojęcia, że może być więcej niż jedna klasa na tym samym poziomie, tzn. A,B,C itd. Nasza klasa była jedną z najliczniejszych, bo liczyła ok. 25 osób. Były też takie po 8 czy kilkanaście osób. Kiedy zdarzały się przerwy w dostawie prądu ( a nie należało to do rzadkości) pani woźna dzwoniła na przerwy i lekcje ręcznym dzwonkiem. Zimą mieliśmy rasową ślizgawkę Dyrektor wylewał wodę na boisko, a my nie mogliśmy się doczekać kiedy ślizgawka będzie gotowa. A na wuefie zjeżdżaliśmy na sankach z górki przy szkole. Sanki oczywiście były na stanie szkoły.
Mieliśmy przyszkolny ogródek. W ramach godziny wychowawczej, czy biologii przekopywaliśmy i plewiliśmy grządki. Któregos wiosennego dnia w czasie prac ogródkowych, kolega zawiesił dżdżownicę na szelce moich spodni. Darłam się wniebogłosy, że K. straszy mnie glizdą. Nasza Pani zawyrokowała: K. miał dostać dwóje z zachowania, a ja dwóję z biologii, bo to nie jest glista tylko dżdżownica :)
A na każdej przerwie bawilismy sie w kółku. Mieliśmy niewyczerpany repertuar zabaw. A kiedy zabawa w kółku była juz obciachem, bawiliśmy sie w zakute samoloty. Zawsze znalazł się ktoś, kto podnosił w górę rękę w kształcie daszka i wrzeszczał na całe boisko: kto sie bawi w zakute samoloty, ten palec pod budke bo za minutkę budka się zamyka na złotego byka. Cyk, cyk , cyk na złoty kluczyk! Zazwyczaj budka miała trudności z zamknięciem się z powodu mnogości chętnych palców do zabawy. Zakute samoloty to taki berek z rozłożonymi rękami. Kto został "zakuty " przez wolny samolot, których mogło byc kilka, ten stał z rozłożonymi rękami jęcząc do sprzymierzonego wolnego samolotu: rozkuj mnie, rozkuj! Podstawówka była boska!
Od IV klasy mieliśmy cudną wychowawczynię ( ta od dwói za glistę/glizdę). Chciała z nami rozmawiać, była bardzo przyjazna. I uczyła nas m.in. biologii. Mieliśmy w klasie rybki i chomika. Z rybkami bezduszny los złączył mnie bardziej niz innych w klasie. Ponieważ miałam po drodze sklep zoologiczny, do mnie należało kupowanie rybkom pokarmu. Pół biedy, jeśli chodziło o suchy pokarm. Wprawdzie śmierdzący, ale kto mi kazał to wąchać. Najgorszy jednak był pokarm żywy. Żywy pokarm był żywy. I może nawet nie śmierdział jak ten martwy, ale żył! I to było w nim najochydniejsze. Ale teraz jest to cudowne wspomnienie z dzieciństwa:)
Koło szkoły była piekarnia. A przed piekarnią sklep. Często zdarzało się, że kończyliśmy lekcje w czasie, kiedy świeżutki chleb w białych skrzynkach, piekarze w białych umączonych ubraniach, przenosili do sklepu. W całej okolicy roznosił sie taki zapach...!Eh... Nieopodal szkoły był przystanek. Ale zanim tam dotarliśmy, najpierw wchodziliśmy do sklepu. Na oranżadę w proszku, opłatkowe wafle czy słodkie lody. A kiedy właśnie do sklepu przyniesiono świeżutkie bochenki chleba, ktoś z nas przed sklepem wołał do pozostałych: Kto zrzuca się na ćwiartkę?! Chwilę potem na przystanku staliśmy w małych grupkach. Skupieni wokół cudownej, świeżutkiej, chrupiącej ćwiartki, w którą zainwestowaliśmy nasze zaskórniaki.
Dzisiaj żadna ćwiartka już tak nie smakuje.
I niestety, mało która szkoła jeszcze tak wygląda. Mała, przyjazna dziecku. To się nie opłaca...
Etykiety
1%
agenezja ciała modzelowatego
allegro aukcja charytatywna
Anielka
Anna
babcia
babka płesznik
bajka
balonikowanie tchawicy
baseny termalne
beatboxing
blog
Boże Narodzenie
Centrum Nauki Kopernik
ceramika
chodzenie
codzienność
Czerna
dieta
dramat
duchowość
dziadek
działka
dzieciństwo
dzień dziecka
dzień matki
dzień ojca
edukacja domowa
Euro 2012
festyn charytatywny
fotografia
frywolitki
Fundacja Mam Marzenie
fundoplikacja sposobem Nissena
gastrostomia
góry
grzybek
guzik
hipoterapia
imieniny
implant ślimakowy
integracja sensoryczna
jak pomóc
kamienice
kampania społeczna
kangur
Karol
Karolek
klasztor
Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1
kolejka na Kasprowy
komiksy
konkurs
kot
książeczki dla dzieci
książka
książki
laryngotracheoplastyka
Laski
leczenie
lego
majówka
Mały Kaszalot Bu
Mały Książe
maska krtaniowa
metoda Mazgutowej
metoda symultaniczno-sekwencyjna
Mój Kraków
muminki
muzyka
nadciśnienie płucne
niedomykalność nagłośni
O. Ziółek
Ogród Doświadczeń
ojcostwo
Ojców
oscylator
otoczenie
otolaryngologia Poznań
Palmiarnia
papeteria
pasaż ukł. pokarmowego
Paschy
PEG
PHmetria
Pierwsza Komunia Św.
piknik lotniczy
pływanie
po co nam 1%
porażenie fałdu głosowego
poród
Poznań
procesor mowy
prolife
przedszkole
przepisy wielkanocne
przepuklina przeponowa
Radio Kraków
refluks
rehabilitacja
rehabilitacja słuchowa
rehabilitacja w wodzie
rekolekcje
respiratoroterapia
rękodzieło
rodzina
rustykalnie
rysunek
sen/bezsenność
słuchowisko
spowiedź
Stal Nowa Huta
strata dziecka
street art
subkonto
Sursum Corda
szkoła
szopka krakowska
święty Mikołaj
tata
teatr
terapia karmienia
tort orzechowy
tracheostomia
turnus hipoterapeutyczny
turnus logopedyczny
turnus rehabilitacyjny
Ulica 25
upał
upcykling
urodziny
wakacje
Wcielenie
Wielkanoc
Wielki Post
wspomnienia
zagęszczanie płynów
zestaw niskopoziomowy
zoo
Zosia
zwężenia tchawicy
życzenia
żywa szopka
7 komentarze:
pięknie napisane. Ja tez miałam to szczęście chodzić do małej, przyjaznej szkoły choć w zupełnie innym kraju ( w Norwegii) i żałuje tylko,że mój syn nie będzie miał prawdopodobnie tego przywileju...
Anna
W Norwegii, mmm...:) Musisz mieć bardzo ciekawe doświadczenia. A mnie dzisiejszy stan naszego szkolnictwa i świadomość - podobnie jak u Ciebie_, że Zosia nie będzie miała takiego przywileju jak ja, coraz mocniej skłania ku domowej edukacji. I myślę o tym bardzo poważnie:)Życz nam powodzenia;)
Powodzenia! Coraz wiecej ludzi o tym mysli, mnie jednak troche zniecheca mimo wszystko brak kontaktu z innymi dzieciakami-moze gdybym miala duze grono znajomych z dziecmi to inaczej bym na to patrzyla
ja pokładam nadzieję w zajęciach pozalekcyjnych, domach kultury(jeśli jeszcze będą istniały), harcerstwie, sporcie itp. No zaobaczymy. Niedługo mam nadzieję spotkać się z rodzicami prowadzącymi już ED. Z tego co czytam tu i ówdzie, rodzice ED zgodnie mówią, że nie ma problemu z socjalizacją dzieci, bo dzieciaki maja swoje grupy rówieśnicze (albo i nie) na innych zajęciach, grupowych właśnie.
Pozdrawiam!
ps. Jestem bardzo ciekawa tej szkoły norweskiej:)
Ach o szkole mogłabym pisać i pisać :) Wtedy byłam jedynym dzieckiem zagranicy, ale miałam najjaśniejsze włosy:) Uczniów było też ok.150. Jak tylko słyszeliśmy dzwięk dzwonka biegliśmy jak najszybciej do lasu tuż obok, gdzie mieliśmy zbudowane nasze "bazy" i zaczynała sie bitwa na szyszki. Zimą na śnieżki. Do szkoły docierałam na nartach lub latem na rowerze. No cudne to były czasy. Jeden nauczyciel od wszystkiego, z ktorym na weekendy jezdzilismy na wycieczki pod namiot...i jeszcze tak dlugo, dlugo bym mogla pisac
ach i najważniejsze: bazy były zbudowane z gałęzi, a na to nałożony mech, więc bardzo profesjonalnie to wyglądało-przynajmniej tak to pamiętam. Potem przerzuciliśmy się na Indian i budownaie tipi
Bajka, po prostu bajka...
Też mieliśmy bazę. Za szkołą, w wysokich trawach. Wyższych od nas samych.
Powspominaj jeszcze proszę, Twoja Norwegię z dzieciństwa:) Tak dobrze się się o tym czyta.
Prześlij komentarz