Klęska urodzaju. Tak chyba najlepiej można byłoby powiedzieć o naszym Dniu Dziecka w tym roku. Podobnie jak rok wcześniej. Wybraliśmy kilka ciekawych propozycji z miasta. Okazało się, że nasza moc przerobowa jest nieco mniejsza, więc listę atrakcji trzeba było jeszcze raz zweryfikować.
W piątek rano Kaku wyciągnął swoje albumy ze zdjęciami z dawnych, trudnych i niepewnych czasów. I po raz kolejny w głowie zakołatała taka myśl wdzięczna, że to już szósty Dzień Dziecka w jego życiu. Chwilę później Karolek pojechał do przedszkola i tam świętował swój dzień, a ja z Zosią poszłyśmy na najprawdziwsze przedstawienie teatralne dla dzieci:) Od dawna miałyśmy na to chrapkę, ale się nie składało. Najwyraźniej nie tylko my czekamy na wyjątkowe wydarzenia, ale i wydarzenia czekają na nas:) W krakowskim NCKu czekała na nas "Calineczka", przedstawiona przez teatr z Bielska -Białej. Do tej pory w teatr bawiłyśmy się tylko/aż w domu. Przygotowywałyśmy z Zosią figurki aktorów, scenę, bilety. Potem zapraszałyśmy gości. Tata musiał nawet zapłacić za wstęp (za 10 gr:)). Nasz repertuar to jak na razie Trzy Świnki. Ale ponieważ jesteśmy teatrem rozwojowym, to na świnkach na pewno się nie skończy:) A przedstawienie "Calineczki" urzekło nie tylko właściwą, najmniejszą publiczność. Zosię wcisnęło w fotel:) Mnie również bardzo się podobało to, co widziałam na scenie. Z dzieciństwa pamiętam Calineczkę jako małą spolegliwą dziewuszkę, tymczasem tutaj na scenie zobaczyłam taka naszą Zosię:) Czupurną, pełną radości życia, kochaną przez otoczenie i tupiącą nóżką, kiedy doskonale wiedziała czego chce i miała potrzebę przekonać o tym wszystkich dokoła. Zosia była bardzo przejęta wszystkim, co działo się w teatrze. Kupno biletu, potem pokazanie go komu należało przed wejściem na salę. No i przedstawienie:) Najpierw Zosia niemal znieruchomiała i chłonęła wszystko, co docierało ze sceny: światła i półmroki, barwne konstrukcje scenografii, piosenki, choreografię i postacie. W którymś momencie wdrapała mi się na kolana i z rozbawioną widownią klaskała do każdej piosenki. Na koniec machała na pożegnanie aktorom jak starym znajomym:)
Zosia w półmrokach teatralnych przyłapana na przeżywaniu:) |
Wypad do teatru miał jeszcze jeden sympatyczny walor. Walor ów miał na imię Weronika:) Ciut starsza koleżanka Zosi. Po przedstawieniu, na korytarzu przed szatnią, wśród poważnych wiekiem przedszkolaków, dziewczynki wyglądały jakby mierzyły nie więcej niż cal długości:) Dostałyśmy zaproszenie od mamy Weroniki, z którego skorzystałyśmy z przyjemnością. Zosia i Weronika miały okazję się pobawić i potrenować trudną sztukę negocjacji o zabawki, a mamom zatrzymał się czas w przytulnej kuchni, na dzieleniu się obserwacjami świeżo upieczonych mieszkańców Nowej Huty.
O tym , że czas jednak nie stoi w miejscu, przypomniał mi telefon Z. Powiedział, że w tej oto chwili dzwonił do niego kierowca, z informacją, że przywiózł już Karolka z przedszkola i czeka na nas pod domem...Pomknęłam w te pędy do domu, co zajęło mi na szczęście nie więcej niż 5 min. A Zosia w ten radosny sposób dostała od Opatrzności i cioci Ani prezent w postaci fajnej zabawy z koleżanką, u koleżanki i bez mamy:) Dwie godziny później ciocia odprowadziła podekscytowaną Zosię do domu.
O tym , że czas jednak nie stoi w miejscu, przypomniał mi telefon Z. Powiedział, że w tej oto chwili dzwonił do niego kierowca, z informacją, że przywiózł już Karolka z przedszkola i czeka na nas pod domem...Pomknęłam w te pędy do domu, co zajęło mi na szczęście nie więcej niż 5 min. A Zosia w ten radosny sposób dostała od Opatrzności i cioci Ani prezent w postaci fajnej zabawy z koleżanką, u koleżanki i bez mamy:) Dwie godziny później ciocia odprowadziła podekscytowaną Zosię do domu.
Ale nie jedyny to prezent od Opatrzności tego dnia. Od samego rana padał deszcz, dzięki czemu Zosia mogła zadebiutować w kałużach:) I taki właśnie był plan. Młoda dostaje kaloszki i niech sobie skacze w kałużach, ile zechce. A żeby premiera była radośniejsza, podpowiadałam jej, która kałuża jest większa i głębsza;) Niestety, ja nie miałam kaloszków:(.
Taki deszczowy dzień w ogóle doskonale sprawdza się w teatrze. Usłyszałam kiedyś, od pewnej aktorki teatralnej, że deszcz sprawia jakby zamknięcie aktorów i widowni w jednej kaspule, wyostrza zmysły i bardziej niż w upalny piękny dzień, przenosi w strugach deszczu do innej fascynującej krainy. Zgadzam się z ta opinią w 100%.
Taki widok za oknem nie powinien zapowiadać udanego dnia. A jednak zapowiadał:) |
Drugi dzień był wybitnie familijny. Było ciasto rabarbarowe, przedstawienie Trzech Świnek dla taty, Kaku, Zosi i babci, następnie gra planszowa dla mamy i taty a dla dzieci truskawki. I znów z wybitnie radującym serce i ciało Zosi prezentem Opatrzności i rodzicielskiego niedopatrzenia;)
A poniżej wspomniany prezent od Opatrzności i niedopatrzenia rodziców:) Podczas gdy piłyśmy sobie kawkę i ucinały miłą pogawędkę z babcią Zosi, młoda zafundowała sobie integrację sensoryczną:) Kiedy w końcu tknięte błogą ciszą, ruszyłyśmy do kuchni, naszym oczom ukazał się widok zaangażowanej po czubek włosów i maksymalnie zrelaksowanej i Zosi w maślanej polewie:) Zosia w kuchni czuje się jak w swoim królestwie i jak w swoim królestwie rządzi się na całego. Przy aprobacie matki ma się rozumieć. Z masełkiem lubią się wyjątkowo. Od tygodnia, gdy Zosia ma ochotę na chlebek z masełkiem, idzie do kuchni, staje na stołeczku, bierze kromeczkę, masełko i niegroźny nóż i nie informując o tym nikogo, robi sobie kanapkę. A tego dnia, tradycyjnie nie informując nikogo, postanowiła zrobić sobie dzień dziecka. Mnie poinformowała, że jest chlebkiem:):):) Na tę rozrywkę poszło pół paczki masła. No i to są takie zabawy, które dla dziecka są super fajne, a na które rodzic zdecydowanie nie powinien pozwolić:) Dlatego cieszę się, że Opatrzność uśpiła mą czujność:)
Chyba właśnie tak mogłaby wyglądać wizualizacja "zrobienia sobie dnia dziecka":) |
Ślady tłustej stopy:) |
A trzeci dzień upłynął nam pod znakiem książki szeroko pojętej. Dotarliśmy na 2 Targi Książki dla Dzieci. Zosia zażyczyła sobie na twarz misia, co wprawiło panie od malowania małych twarzyczek w lekką konsternację i wyglądało na to, że nie często małe stwory chcą być misiami. Karolkowi natomiast zafundowaliśmy malunek na rączkach, bo malowanie twarzy raczej nie sprawiłoby mu radości. Bardziej by go to drażniło niż cieszyło. Autko na rączce wydawało się rozsądniejsze i zabawniejsze:) Na stoisku Czasu Dzieci natrafiliśmy na idealny moment. Już za chwileczkę, już za momencik miało się rozpocząć wielkie wygryzanie! W waflach. Swoich ukochanych bohaterów książkowych. A nagrodą byłą książka "Kuba i Mela" pana Macieja Orłosia, dla czytelnika nieco starszego niż nasze latorośle. Ale że konkurs był pyyyyyszny, postanowiliśmy wgryź się w naszych bohaterów.
Wygryzłyśmy z Zosia wieloryba. Tego od Pana Maluśkiewicza. Wieloryb zyskał uznanie, podziw i książkę pana Orłosia.
Inne nasze zdobycze targowe, to Wiosna na ulicy czereśniowej czyli cudowna książka do oglądania. Taka super książka dla Kaku:). Od Dwóch Sióstr mamy jeszcze Śniadanie Króla A.A. Milne, literackie mistrzostwo świata o ...chlebku z masełkiem;). Kupiliśmy też dzieciom niezbyt udane, jak się później okazało Opowiadania o aniołkach. Ilustracje fajne, ale do treści mamy spore zastrzeżenia. Przytargaliśmy też bardzo fajną grę "Pewnego razu". Wieczorna gra dla małych ludzików, którą wieńczy zawsze inna opowieść przed snem. Już w nią graliśmy i wydaje mi się, że może być bardzo ciekawa dla rozgadanej Zosi. Ale najbardziej chyba cieszy mnie to, że może w nią grać z nami również Karolek, a to nie byle jaki atut.
Przy innym stoisku zrobiłyśmy z Zosia kolejna figurkę do naszego teatrzyku. Pana doktora. Jeszcze nie wiem, do jakiego przedstawienia nam posłuży.
1 komentarze:
oj cudne dni... nasze jeszcze trwają i czekają na opisanie... taki tydzień dziecka... a kałuże...hm, Hania aż za bardzo uwielbia naśladować Świnkę Peppe...
Prześlij komentarz