Etykiety

1% agenezja ciała modzelowatego allegro aukcja charytatywna Anielka Anna babcia babka płesznik bajka balonikowanie tchawicy baseny termalne beatboxing blog Boże Narodzenie Centrum Nauki Kopernik ceramika chodzenie codzienność Czerna dieta dramat duchowość dziadek działka dzieciństwo dzień dziecka dzień matki dzień ojca edukacja domowa Euro 2012 festyn charytatywny fotografia frywolitki Fundacja Mam Marzenie fundoplikacja sposobem Nissena gastrostomia góry grzybek guzik hipoterapia imieniny implant ślimakowy integracja sensoryczna jak pomóc kamienice kampania społeczna kangur Karol Karolek klasztor Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1 kolejka na Kasprowy komiksy konkurs kot książeczki dla dzieci książka książki laryngotracheoplastyka Laski leczenie lego majówka Mały Kaszalot Bu Mały Książe maska krtaniowa metoda Mazgutowej metoda symultaniczno-sekwencyjna Mój Kraków muminki muzyka nadciśnienie płucne niedomykalność nagłośni O. Ziółek Ogród Doświadczeń ojcostwo Ojców oscylator otoczenie otolaryngologia Poznań Palmiarnia papeteria pasaż ukł. pokarmowego Paschy PEG PHmetria Pierwsza Komunia Św. piknik lotniczy pływanie po co nam 1% porażenie fałdu głosowego poród Poznań procesor mowy prolife przedszkole przepisy wielkanocne przepuklina przeponowa Radio Kraków refluks rehabilitacja rehabilitacja słuchowa rehabilitacja w wodzie rekolekcje respiratoroterapia rękodzieło rodzina rustykalnie rysunek sen/bezsenność słuchowisko spowiedź Stal Nowa Huta strata dziecka street art subkonto Sursum Corda szkoła szopka krakowska święty Mikołaj tata teatr terapia karmienia tort orzechowy tracheostomia turnus hipoterapeutyczny turnus logopedyczny turnus rehabilitacyjny Ulica 25 upał upcykling urodziny wakacje Wcielenie Wielkanoc Wielki Post wspomnienia zagęszczanie płynów zestaw niskopoziomowy zoo Zosia zwężenia tchawicy życzenia żywa szopka

16.08.2013

Slow Wilcze. Slow & slow & slow

Jadąc do Wilczego od razu wiedzieliśmy, że chodzenia szlakami nie będzie, bo po dokładnej analizie organów okazało się, że w stosunku do liczby naszych dzieci i ich umiejętności wędrowania, ewidentnie brakuje nam jednej pary rąk, jednej pary nóg i jednego tułowia łączącego to z tamtym. No a skoro tak, to słuszną wydawała się koncepcja pozwiedzania tego na co nigdy nie było czasu, bo się chodziło. Koncepcja zakładała przemieszczanie się samochodem i zwiedzanie, oglądanie, zachwyty że fajnie, że to zobaczyliśmy. Ale słuszną była ona tylko wg mnie, co wyszło na jaw, kiedy już uznałam że nie ma w niej krztyny rozsądku  a Zbyszek po raz pierwszy wypowiedział się w jej sprawie zwięzłym uff

Do rozsądnej tej myśli doszłam po pierwszym dniu tzw. wypoczynku. Różnice dzielące nasze dzieci między sobą sprawiają, że każde z nich oczekuje czego innego, ma inne pory spania, inny sposób jedzenia, diametralnie inny sposób zabawy. I choć my z Z. mamy bardzo podobne oczekiwania wobec siebie, podobne pory spania ( a przynajmniej chcielibyśmy mieć), podobny sposób jedzenia i zabawy, to i tak to różnice tych małych, determinują nasze wakacje a nie nasze podobieństwa. 
Poza tym nie po to przyjechaliśmy w to piękne miejsce, żeby wychodzić stąd po szybkim śniadaniu, żeby coś tam zobaczyć, wetknąć bilet wstępu między paragony i  w pośpiechu wracać z powrotem bo dzieciom trzeba zrobić kolację, Anielę wykąpać a na koniec paść do łóżka z udawaną satysfakcją, że coś się zrobiło w tym dniu. Oświecona wrzuciłam na luz, w czy pomogła mi lekka niechęć do modelu mamy-harcerki. Na wędrówce byliśmy raz. Wyszliśmy z zamysłem dojścia do drugiej kapliczki. Przy pierwszej było już jasne, że dzieci to nie zachwyca, więc wracamy. Celem kolejnych wędrówek był czwarty dom w górę, skąd braliśmy mleko. 
Zostaliśmy na miejscu i cieszyliśmy się byciem tutaj. Kawką i ciastem na ganku, przestrzenią domu, widokiem z okna i podwórka, zabawą z dziećmi, leżeniem do góry brzuchem na zielonej trawce. Upiekłam ciasto ze śliwkami i odwiedziła nas znajoma. Spotkania z Kasią zawsze oznaczają wakacje i dobry czas tutaj.
Którejś nocy zawołała mnie Zosia.  Mamo, mamo, chcę zobaczyć gwiazdy!Wyszłyśmy przed dom o drugiej w nocy i szeptałyśmy do siebie historie o tym niecodziennym dla nas - mieszczuchów- widoku. Tańczyłyśmy pod tym niebem, eh;))Potem Zosia opowiadała Kasi o wielkim wózku:)
Innym razem była cudowna burza a potem tęcza. I sarny przychodziły do ogródka. Dla mnie to oh oh, jakie piękne sarenki.A dla gospodyni tego domu to Eh, te sarny! Seler zasadzę - zjedzą. Pietruszkę zasadzę - zjedzą. Płot trzeba w końcu postawić!
Bohaterka Domu dziennego, domu nocnego O. Tokarczuk, mieszkająca na wsi,bardzo nie lubiła podróży, bo one nie pozwalały człowiekowi BYĆ w pełni tu i teraz. Wyjeżdżając trzeba zatroszczyć się o jedzenie, spanie, transport, o siebie, ciągle trzeba być czujnym, nastawionym na zwiedzanie i w ogóle robieniem tysiąca różnych rzeczy zorientowanych na coś na zewnątrz, albo z powodu czegoś z zewnątrz oddalającym się do siebie samego. Pozwolić sobie na pozostanie w miejscu ( bez parcia na zwiedzanie i zaliczanie) pozwala uwolnić się od siebie i BYĆ. Paradoks? No, ba! I to jak cholera, ale właśnie dlatego jest to fascynujące i trudne okropnie.
Ćwiczę bycie tu i teraz od jakiegoś czasu i mogę pochwalić się kilkoma, no może kilkunastoma sekundami sukcesu bycia. Ten dreszczyk emocji, który czuję kiedy JESTEM - bezcenny! 
Dreszczyku tego nie doświadczyłam w Wilczym, ale byłam już blisko, bo zwolniłam. Po prostu usiadłam sobie na tyłku i nic nie robiłam oprócz tego co zrobić należało przy trójce dzieci, poza tym piliśmy kawkę na ganku, piekłam ciasto, leżałam na trawie, ale chyba zaczynam się powtarzać:) 





















10 komentarze:

Majka Moller pisze...

Cudne zdjęcia! A tekst dla mnie - bezcenny :) Bardzo się cieszę, że się tym podzieliłaś. I bardzo, bardzo chciałabym kiedyś umieć tak po prostu - usiąść na tyłku i być... :)

Zbyszek pisze...

korekty nie będzie :)

lobzovka pisze...

Majeczko, ćwiczenie czyni mistrza. Nie wiem tylko jak długo musi ćwiczyć zadaniowiec, ale ze swojego doświadczenia widzę, że baaardzo długo i mozolnie. Życzę nam obu powodzenia w treningu;)

Źródło pisze...

Taaaa..., żeby być tu i teraz to trzeba dłuuuugo ćwiczyć. Można dojść do momentu, w którym ta część ciała na której się siedzi i ćwiczy, zwyczajnym, najzwyczajniejszym bólem poinformuje szanownego ćwiczącego, że już się więcej nie da ;) Wtedy trzeba zrobić przerwę :) A przerwy, jak wiadomo, są super :)
I jeszcze jedna dygresja, która mi się nasuwa: zapytano kiedyś nauczyciela modlitwy kontemplacyjnej (chrześcijańskiej, żeby nie było), ile trzeba tak ćwiczyć, by wszystko w człowieku było nakierowane na TU i TERAZ i na spotkanie z Bogiem, by była uważność i taka czujność, o jakiej mówi Ewangelia. No i odpowiedział, że jakieś 20, 30 lat. Cudowne, prawda? :) Mam tyle czasu, by się tego nauczyć :) Tylko że zacząć muszę od dziś ;)

lobzovka pisze...

Jeśli zacznę od dzisiaj to mam szansę stać się niegłupią staruszką;)
Grześ, gorąco pozdrawiamy;)

lobzovka pisze...

co do odcisków na pupie, eh...gdybym ja miała choć szansę na takie odciski;) Dzieci nie dadzą, bo posiedzieć 10 minut przy kawie co dopiero przy medytacji:)

Majka Moller pisze...

A mi czasem udaje się usiąść - tylko że całe moje wnętrze jest dalej w biegu, wciąż gdzieś pędzę :) Tak więc nie liczę na efekty po 20 latach, chociaż może za 40 lat się uda choć trochę ;)

Kasia pisze...

Aniu, dzięki. Świetny tekst, bardzo mi potrzebny :)

lobzovka pisze...

Kasiu, dziękuję :)

Notatki Leonki pisze...

Mnie się ten numer nie uda. Żadnych szans. A szkoda- wszystkim dokoła mnie byłoby lepiej...

Prześlij komentarz