Nareszcie przezwyciężyłam w sobie niechęć do kłopotliwych skutków ubocznych malowania farbami z dzieckiem i przeszłyśmy do sedna! Czerpiemy przyjemność z zabawy farbami! Zosia już od kilku dobrych miesięcy rysuje kredkami, długopisami znikopisami, kredą na chodniku i takimi tam. Sprawia jej to dużo przyjemności. Nabazgroli kilka niesfornych kresek i z dumą opowiada o swoim dziele: "fu fu!", albo "tu tu!" czy inny "iha!". Zawsze też w taką zabawę musi zaangażować nas. Mama musi popisać się swoim wyobrażeniem konika, słonia czy pociągu z żyrafami.
Ale farby to zupełnie inna bajka! Była zachwycona. Zatapiała wielki pędzel w pudełku z farbą, potem rozmazywała kolorową masę na papierze i wciągając głośno powietrze wyrzuciła z siebie "mama! jeju!". Pierwotny zachwyt:)Bezcenne:)
Farby ją zupełnie urzekły.
Mazałyśmy razem. Zosia i mama. Najpierw pędzlami, potem rękami, potem gąbkami. Pierwszą ciężką od farb kartkę powiesiłyśmy na tablicy nad stolikiem. O zakończeniu pracy nad kolejnymi decydowała Zosia. Mówiła "mama, to tu" i wskazywała, gdzie kartkę należy zawiesić.Po 4 zamalowanej do ostatniego białego milimetra Zosia zawyrokowała, że już należy zamknąć farby, umyć rączki, nosek, który też malował, zdjąć i wyczyścić fartuszek.
A dziś rano w ruch poszły kredki. No i dobrze, bo jednak mają zdecydowanie mniej kłopotliwych skutków ubocznych:)
0 komentarze:
Prześlij komentarz