Etykiety

1% agenezja ciała modzelowatego allegro aukcja charytatywna Anielka Anna babcia babka płesznik bajka balonikowanie tchawicy baseny termalne beatboxing blog Boże Narodzenie Centrum Nauki Kopernik ceramika chodzenie codzienność Czerna dieta dramat duchowość dziadek działka dzieciństwo dzień dziecka dzień matki dzień ojca edukacja domowa Euro 2012 festyn charytatywny fotografia frywolitki Fundacja Mam Marzenie fundoplikacja sposobem Nissena gastrostomia góry grzybek guzik hipoterapia imieniny implant ślimakowy integracja sensoryczna jak pomóc kamienice kampania społeczna kangur Karol Karolek klasztor Kobieca Agencja Detektywistyczna Nr 1 kolejka na Kasprowy komiksy konkurs kot książeczki dla dzieci książka książki laryngotracheoplastyka Laski leczenie lego majówka Mały Kaszalot Bu Mały Książe maska krtaniowa metoda Mazgutowej metoda symultaniczno-sekwencyjna Mój Kraków muminki muzyka nadciśnienie płucne niedomykalność nagłośni O. Ziółek Ogród Doświadczeń ojcostwo Ojców oscylator otoczenie otolaryngologia Poznań Palmiarnia papeteria pasaż ukł. pokarmowego Paschy PEG PHmetria Pierwsza Komunia Św. piknik lotniczy pływanie po co nam 1% porażenie fałdu głosowego poród Poznań procesor mowy prolife przedszkole przepisy wielkanocne przepuklina przeponowa Radio Kraków refluks rehabilitacja rehabilitacja słuchowa rehabilitacja w wodzie rekolekcje respiratoroterapia rękodzieło rodzina rustykalnie rysunek sen/bezsenność słuchowisko spowiedź Stal Nowa Huta strata dziecka street art subkonto Sursum Corda szkoła szopka krakowska święty Mikołaj tata teatr terapia karmienia tort orzechowy tracheostomia turnus hipoterapeutyczny turnus logopedyczny turnus rehabilitacyjny Ulica 25 upał upcykling urodziny wakacje Wcielenie Wielkanoc Wielki Post wspomnienia zagęszczanie płynów zestaw niskopoziomowy zoo Zosia zwężenia tchawicy życzenia żywa szopka

5.07.2012

Pożegnanie z Maltą


Mam takie wspomnienie sprzed jakichś sześciu lat, kiedy jeżdżąc do Karolka do szpitala, spoglądałam na rozwieszone na mijanych przeze mnie przystankach plakaty zapowiadające otwarcie powstającego Maltańskiego Centrum Pomocy Niepełnosprawnym Dzieciom i Ich Rodzinom.  Ponieważ Związek Kawalerów Maltańskich darzę sporym sentymentem (byłam kiedyś wolontariuszką w Maltańskiej Służbie Medycznej, a w czasie rocznego wolontariatu we Francji pracowałam w maltańskim punkcie segregacji leków dla krajów trzeciego świata i robiłam zaawansowany kurs pierwszej pomocy), miałam cichą nadzieję, ze Karolek będzie pacjentem Centrum. Wtedy to było w sferze marzeń, bo nie zanosiło się na jego szybkie wyjście ze szpitala, a kiedy już wyszedł, to ze względu na respirator nie od razu byliśmy mobilni. Ale nadeszły nareszcie dni, kiedy można było nadzieję nakarmić czynami.

Położenie Centrum budziło z drzemki kolejne wspomnienia. Znajduje się ono w sąsiedztwie Parku Decjusza i 2 minuty od domu, w którym mieszkałam na piątym roku studiów z innymi 9 fantastycznymi dziewczynami. Tuż pod Laskiem Wolskim, gdzie jest zoo, a w zoo słonie i tygrysy, które budziły nas o świcie donośnym rykiem.  Ale to były moje sentymenty i prawdę mówiąc niewiele miały wspólnego z rehabilitacją Karolka. Bo w tej kwestii coś zupełnie innego miało decydujące znaczenie. Po pierwsze to, że wtedy był to jedyny w Polsce południowej ośrodek dla niepełnosprawnych dzieci w wieku od 0 do 7 lat, gdzie pracowali specjaliści wielu dziedzin związanych z rehabilitacją. Po drugie  - świetne wyposażenie. Po trzecie - w Centrum jest również przedszkole. Po czwarte - wszystkie konsultacje, zajęcia prowadzone były i są nieodpłatnie. Po piąte - miła, otwarta atmosfera. No i po szóste - kiedy my przyszliśmy do Centrum, to ośrodek pracował dopiero od pięciu miesięcy i wtedy nie było jeszcze długachnych kolejek i tłumów pacjentów.
Tak właśnie wyglądały nasze początki w Malcie. Karol miał zajęcia z pedagogiem specjalnym, logopedą, fizjoterapeutą, konsultacje u lekarza rehabilitacji i psychologa. Wszystko jeszcze w ramach oddziału dziennego. Tak przez rok a potem przedszkole, do którego chodził 4 lata. 4 lata... Kiedy one minęły? Pamiętam jak dziś, kiedy w czerwcu 2008 zadzwoniła do nas pani dyrektor z informacją, że że Karol został przyjęty:) Mieliśmy poczucie, że to przedszkole spadło nam z Nieba. Bo właściwie nawet nie myśleliśmy o przedszkolu (Karol wprawdzie był już bez respiratora, ale ciągle z tracheostomią), kiedy nasza logopeda podsunęła nam ten pomysł i prawdę mówiąc składając podanie nie mieliśmy wielkich nadziei, że młody się do niego dostanie. Poza tym myśl o przedszkolu była wtedy niemal irracjonalna, no bo jeszcze nie tak dawno byliśmy uwięzieni w domu a wcześniej miesiącami w szpitalu, toteż nie wkładaliśmy w myślenie o nim wielkich emocji. Kilka dni temu, kiedy definitywnie żegnaliśmy się z Maltańczykami, wspominałam z panią dyrektor tamten miły telefon. Ona też go pamiętała. A właściwie pamiętała zespół, na którym zastanawiali się czy Karola przyjąć czy nie:) Pierwszy próbny pobyt Karolka w przedszkolu wypadł w Dniu Ojca. Po 2 godzinach Karol wyszedł z przedszkola z piękną laurką dla taty:)
A po wakacjach, już od września - i tak przez cztery lata - Karol spędzał w przedszkolu od 5-6 godzin dziennie. Przez te 4 lata oprócz zajęć ogólnorozwojowych miał również ukochaną  muzykoterapię, zajęcia na basenie metodą Hallwick i dogoterapię. Ponadto miał zajęcia w sali doświadczania świata, które jednak w ostatnim czasie panie ograniczyły na naszą prośbę. Zauważyliśmy bowiem pewną zbieżność między tymi zajęciami  a wyjątkowym pobudzeniem Karolka po powrocie do domu. Trudno powiedzieć jednoznacznie, czy to ożywienie można przypisać przestymulowaniu, ale nie jest to wykluczone. Miał również terapię karmienia dzięki której czynił postępy (samodzielne posługiwanie się sztućcami i kubeczkiem z piciem) Niestety, konieczność podawania płynów wyłącznie przez gastrostomię była kresem pięknych poczynań z kubeczkiem, ale z pewnością zaoszczędziła Karolowi pomnażanych do potęgi zapaleń płuc.  No i imprezy wycieczkowe i okolicznościowe:). Ale to na czym zależało nam najbardziej zapisując Karolka do przedszkola, to kontakt z innymi dziećmi. Wprawdzie nie można mówić o zażyłości między Karolkiem i kolegami, ale dość przytomnie nikt na to nie liczył:) Sukcesem miało być zwracanie uwagi przez Karolka na inne dzieci i interesowanie się nimi, ich obecnością. No i to na pewno mamy:)
"Karol łagodził obyczaje w grupie", usłyszałam od jednej z pań na pożegnanie z Maltą. Bardzo to miłe, choć niezaskakujące, bo wiem, że mój synek właśnie tak ma. Łagodzi obyczaje. Dziękuję Losowi, że postawił Maltę na naszej drodze. Oczywiście, jak w każdej normalnej placówce, są tam też rzeczy mniej lubiane. Dla nas była to, na przykład, idea podążania za dzieckiem, która nie do końca nam pasowała, a może po prostu nie do końca ją rozumieliśmy. Tak czy inaczej, na pewno Maltę będziemy wspominać bardzo dobrze:) Ośrodek jest świetnie wyposażony w sprzęt i ludzi. Przez cztery lata spotkaliśmy tam wielu fantastycznych i oddanych swojej pracy pedagogów i fizjoterapeutów. Trudno mi teraz wymieniać wszystkie osoby, którym bardzo, bardzo dziękujemy za to, że Karol był dla nich dzieckiem, z którym chcieli, a nie tylko musieli pracować:) Przez ten niemały kawałek czasu spotkaliśmy w Ośrodku osoby, które swoją pasją, radością życia, życzliwością sprawiły, że polubiliśmy je szczególnie a każde z nimi spotkanie było i jest dużą przyjemnością. Myślę, że Karol ma swoje typy, które w dużej mierze pokrywają się z naszymi:) Ufam, że każdy z tych "typów" czytając to wie, że to o nich:)
Kiedy mijały kolejne dni, kolejny deszcz i śnieg, potem upał i złote liście, a zegar odmierzał Karolkowi kolejne godziny w pomarańczowej grupie, my setki razy rozmyślaliśmy nad tą częścią życia naszego synka, o której nie mieliśmy pojęcia: o jego prywatnym życiu przedszkolaka:) Naturalnie, każdego dnia Panie wpisywały w kajecik uwagi o minionym dniu pomarańczowego Kaku, ale jestem przekonana, że każdego dnia doświadczał on czegoś, co było tylko jego, co pojawiało się w jego relacjach z rówieśnikami czy dorosłymi, było ulotne i trwało w pozawerbalnym świecie:) Do tego świata ciężko dotrzeć i nam i nauczycielom, i Zosi i dziadkom. Trochę żal, bo kiedy mocniej uruchamiamy nasz zmysł obserwacyjny i nie spuszczamy młodego z oka, to niewerbalna rzeczywistość daje o sobie znać i z pewnym żalem wracamy do nurtu naszego "normalnego", gadającego świata, pełnego (podobno) bardzo ważnych rzeczy do załatwienia. Ale dobrze, że mamy Kaku, bo on łagodzi obyczaje. Tylko trzeba chcieć współpracować:)


Ostatni dzień do przedszkola.

Rozdanie świadectw z pływania:)

Ostatni raz w "swoim" stołeczku


Pożegnalne zdjęcie z Panią Anią (zawsze uśmiechniętą i niebywale
 cierpliwością do telefonów od rodziców::)

Praca rąk własnych naszego syna. Z niewielką pomocą pań:)
Bardzo smaczny kawał pracy!
Po rozdaniu świadectw uciekliśmy od upału niedaleko od przedszkola, do Lasku Wolskiego koło zoo. Niestety nasza ulubiona polana była już okupowana. Szukając innej polanki, ustaliśmy w drodze, a że droga była pusta i cicha, rozbiliśmy piknik obok ławeczki. Zosia nie wiedzieć czemu uznała, że 
strasznie boi się robaków i protestowała przeciw chodzeniu na boso. Piknik upłynął nam inaczej niż było w planie: nie dość, że nie na polanie, a na leśnej ścieżce, to jeszcze osobą centralną nie był Karolek, choć to jego dzień, ale Zosia, której na wszelkie sposoby należało wyperswadować, że to, co chodzi po pomidorku i jej nóżce to nie robak tylko owad. Poza tym nie jest strasznym potworem, jak mogła sądzić po reakcji babci na dżdżownicę, tylko bezbronnym maleństwem, które można spytać "dokąd idziesz mrówko?". Nauka nie poszła w las, choć właśnie w lesie ją znaleźliśmy. W drodze powrotnej Zosia zdjęła buciki i rozmawiała z myszkami polnymi i mrówkami. Zadeklarowała nawet, że może się wysikać do mysiej norki, co miało być dowodem na zaprzyjaźnienie się z przyrodą:) Przez część drogi targała przed sobą balkonik Karolka, trudząc się okrutnie pod górkę po kamykach. Przystawała od czasu do czasu, rozglądała się dokoła, co wyglądało jakby szukała szlaku drogowskazu i wykrzykiwała "do Mańka, do Mańka!". Oczywiście, żadne oznaczenie szlaków nie mogło sugerować takiego kierunku. Po prostu Zosia nie mogła się już doczekać na dziadka, który miał zjawić się u nas tego samego dnia z babcią Gusią:)


Instrukcja dla starszego brata: chodź malutki, no chodź:) 


"Malta rządzi, Malta radzi, Malta nigdy Was nie zdradzi!".
Takie parafrazą witałyśmy się niegdyś z koleżankami
w Maltańskiej Służbie Medycznej:)
Teraz tarcza z mojego mundurka pasowała jak ulał do koszuli małego Maltańczyka.
Historia naszej przygody z Maltą zatoczyła koło..

Karol nie chciał mieć nic wspólnego z tą dziwną historią Zosiowej robaczkofobii. Poszedł sobie na ubocze:)





Taki cudny album-książkę ze zdjęciami z ostatnich dwóch lat w przedszkolu, dostał Karolek od Pani Ani i Iwony.
W domu oglądał go ponad godzinę. Bardzo się nim cieszył i ożywiał. Wspomnienia? Chyba tak.
Pamięć Karolka to chyba niezły materiał dla poznawczej pracy kognitywisty:)





0 komentarze:

Prześlij komentarz