Dzisiaj, na tle zaśnieżonego okna zakwitła nam w wazonie gałązka jabłoni. Po mieszkaniu unosi się zapach przygotowań do pasztetu. Mięso z włoszczyzną i grzybami będzie bulgotać jeszcze dwie godziny. Żurawina do przetestowanej babki cytrynowej już jest. Jeszcze ser i bakalie do paschy. Zaplanowałam każdy dzień, żeby wszystko ogarnąć i nie zwariować zanadto w tych przygotowaniach świątecznych. Oczywiście daje mi to złudne poczucie, że nad wszystkim panuję (tego posta napisałam wczesnym popołudniem, a kończę edytować przed 23 i już wiem, że jutrzejszy dzień będzie inny niż myślałam. Muszę podjechać do znajomej po maszynkę do mięsa. Po pół godzinnej walce z międlącym się mięsem, okazało się, że w mojej nie ma noży..:)). Dwa tygodnie temu niebiosa wyznaczyły czas na mycie okien, więc skorzystałam z tej przedświątecznej oferty.
Z rzeczy równie przyziemnych i dobrych z tego tygodnia, lecz niemających wiele wspólnego ze świętami a tym bardziej z Wielkim Tygodniem, wpisuję na listę kolejną jazdę, na której mój instruktor znowu po wielokroć wykazał się nie byle jakim refleksem i świetny koncert symfoniczny dla dzieci na powitanie wiosny. Napiszę o nim więcej, bo reakcja dzieci (a szczególnie Karola) przekonuje mnie, że warto organizatorom wystawić zasłużoną laurkę ze znakiem jakości. A jutro zabieramy pociechy na basen. Zosia nie może się doczekać, a ja nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć naszego "pierwszego pływaka" (takie miano dostał Karolek w szkole od pań, z którymi ćwiczy na basenie co tydzień ) w akcji.
Wczoraj Karol okazał wieeeeelką radość z ponownego spotkania z Sokołem i panem Robertem, po dłuższej chorobowej przerwie. I jeszcze z dobrych rzeczy jest i ta, że dzwonili z Allegro, zaraz na następny dzień po wysłaniu do nich dokumentacji. Tak więc niedługo po świętach będę mogła ruszyć z charytatywną aukcją przedmiotów pięknych i rękodzieła, z której dochód przeznaczony będzie na rehabilitację Kaku:) A ja dostałam dziś bardzo ciekawą propozycję współpracy, która być może zaowocuje współpracą dłuższą:) Nie zdradzę szczegółów, bo jak na razie byłoby to dzielenie skóry na niedźwiedziu, a bynajmniej nie o to mi chodzi. Po prostu piszę o tym, bo bardzo się cieszę:) Słówkiem wspomnę tylko, że chodzi o pisanie;) Co by na to powiedziała moja polonistka z LO? Pewnie by się zdziwiła. Ale najpierw musiałaby sobie przypomnieć, która to była ta Anka N. z IV C:)
Tyle w temacie profanum Wielkiego Tygodnia. Temat sacrum to np. Zosia, która właśnie teraz uczestniczy razem z tatą w Eucharystii dla dzieci niewielkich, w Atrium Katechezy Dobrego Pasterza:) Od września chodzi na tę katechezę, a my uczymy się zaufania, które pozwala dziecku w wolności odkrywać swoją duchową relację z Bogiem. Zbieram Zosi rysunki, opowieści i modlitwy, które są owocem spotkań w Atrium i kiedyś na pewno napisze coś więcej na ten temat, ale już na tym bardziej Zosiowym blogu. Triduum zapewne będzie spędzimy tak, jak w poprzednich latach (tzn.od kiedy mamy dzieci), czyli "na zmianę". Od dzieciństwa święta dla mnie to Triduum. Nigdy nie wyobrażałam sobie ich inaczej. Obecność tylko na święceniu pokarmów i mszy Wielkanocnej była dla mnie nie tyle minimum, co stratą uczestnictwa w pełni. Może dlatego właśnie od zawsze byłam orędownikiem teorii o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem. Na studiach i trochę po nich miałam szczęście uczestniczyć w dominikańskim Triduum. Kto był, ten wie, dlaczego mówię o szczęściu:) Od kiedy urodziły się dzieci, a właściwie od kiedy jest Karolek uczę się pewnego wyrzeczenia i pokory w przyjmowaniu wymagań codziennego życia. Niestety, nie mamy szansy na wspólne uczestniczenie w całym Triduum, w pełnej, bogatej i pięknej liturgii tego czasu. Ale głód tej liturgii sprawia, że udział choćby w jej części traktuję jak skarb, jak łaskę. Dzięki temu odnajduję inny wymiar treści Wielkiego Tygodnia. Choć przyznaję, myślę czasem o przyszłości, kiedy dzieci będą na tyle duże, że albo będą uczestniczyć z nami w całym Triduum albo będziemy mogli je zostawić w domu pod ich wzajemną opieką:)
A jutro nasz kolejny Wieczernik. Życzę Wam i nam, abyśmy potrafili w pelni wykorzystać ten czas, balansując między świątecznymi przygotowaniami sacrum i profanum, aż do szczęśliwego odnalezienia złotego środka.
Będzie pasztet. |
Wczoraj Karol okazał wieeeeelką radość z ponownego spotkania z Sokołem i panem Robertem, po dłuższej chorobowej przerwie. I jeszcze z dobrych rzeczy jest i ta, że dzwonili z Allegro, zaraz na następny dzień po wysłaniu do nich dokumentacji. Tak więc niedługo po świętach będę mogła ruszyć z charytatywną aukcją przedmiotów pięknych i rękodzieła, z której dochód przeznaczony będzie na rehabilitację Kaku:) A ja dostałam dziś bardzo ciekawą propozycję współpracy, która być może zaowocuje współpracą dłuższą:) Nie zdradzę szczegółów, bo jak na razie byłoby to dzielenie skóry na niedźwiedziu, a bynajmniej nie o to mi chodzi. Po prostu piszę o tym, bo bardzo się cieszę:) Słówkiem wspomnę tylko, że chodzi o pisanie;) Co by na to powiedziała moja polonistka z LO? Pewnie by się zdziwiła. Ale najpierw musiałaby sobie przypomnieć, która to była ta Anka N. z IV C:)
Tyle w temacie profanum Wielkiego Tygodnia. Temat sacrum to np. Zosia, która właśnie teraz uczestniczy razem z tatą w Eucharystii dla dzieci niewielkich, w Atrium Katechezy Dobrego Pasterza:) Od września chodzi na tę katechezę, a my uczymy się zaufania, które pozwala dziecku w wolności odkrywać swoją duchową relację z Bogiem. Zbieram Zosi rysunki, opowieści i modlitwy, które są owocem spotkań w Atrium i kiedyś na pewno napisze coś więcej na ten temat, ale już na tym bardziej Zosiowym blogu. Triduum zapewne będzie spędzimy tak, jak w poprzednich latach (tzn.od kiedy mamy dzieci), czyli "na zmianę". Od dzieciństwa święta dla mnie to Triduum. Nigdy nie wyobrażałam sobie ich inaczej. Obecność tylko na święceniu pokarmów i mszy Wielkanocnej była dla mnie nie tyle minimum, co stratą uczestnictwa w pełni. Może dlatego właśnie od zawsze byłam orędownikiem teorii o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem. Na studiach i trochę po nich miałam szczęście uczestniczyć w dominikańskim Triduum. Kto był, ten wie, dlaczego mówię o szczęściu:) Od kiedy urodziły się dzieci, a właściwie od kiedy jest Karolek uczę się pewnego wyrzeczenia i pokory w przyjmowaniu wymagań codziennego życia. Niestety, nie mamy szansy na wspólne uczestniczenie w całym Triduum, w pełnej, bogatej i pięknej liturgii tego czasu. Ale głód tej liturgii sprawia, że udział choćby w jej części traktuję jak skarb, jak łaskę. Dzięki temu odnajduję inny wymiar treści Wielkiego Tygodnia. Choć przyznaję, myślę czasem o przyszłości, kiedy dzieci będą na tyle duże, że albo będą uczestniczyć z nami w całym Triduum albo będziemy mogli je zostawić w domu pod ich wzajemną opieką:)
A jutro nasz kolejny Wieczernik. Życzę Wam i nam, abyśmy potrafili w pelni wykorzystać ten czas, balansując między świątecznymi przygotowaniami sacrum i profanum, aż do szczęśliwego odnalezienia złotego środka.
Aniu Kochana,dzieki za ten wpis,zdrowia i blogoslawienstwa dla was.
OdpowiedzUsuńAniu, my też Was serdecznie pozdrawiamy:) :):) Przesyłamy uśmiechy i nadzieję na spotkanie kiedyś, kiedy będzie już cieplej.
OdpowiedzUsuń